nr 34.: czy grozi nam III wojna światowa

nr 34.: czy grozi nam III wojna światowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przywódca Rosji podjął już decyzję o III wojnie światowej. Polska i kraje bałtyckie zostaną zniszczone – ostrzegł wiceszef rosyjskiej Dumy Władimir Żyrinowski. Te słowa to na razie po prostu bezczelna prowokacja. Tak napiętych relacji między Rosją a Zachodem nie było jednak od końca zimnej wojny. W najnowszym „Do Rzeczy” – czy grozi nam III wojna światowa.

Ponadto w nowym „Do Rzeczy”: czy grozi nam marsz na Warszawę, czym rok 2014 różni się od 1914, jak bogacą się samorządowcy i dlaczego wciąż na nich głosujemy, a także o tym, dlaczego skarbówka ściga przedsiębiorców.

Ponad 2 tys. zabitych i 5 tys. rannych. To nie są dane z odległych od Polski Iraku czy Syrii, ale najnowszy bilans poległych tuż za naszymi granicami. W wyniku „dziwnej wojny” toczonej między Ukrainą a prorosyjskimi bojówkarzami do ucieczki ze swoich domów zmuszonych zostało już około 300 tys. osób. Ofiar i przesiedleńców jest zapewne dużo więcej. Każdego dnia przybywa 60 zabitych lub rannych. Sami Rosjanie ostrzegają, że wkrótce może dojść do eskalacji konfliktu w Europie. Wszystkie problemy wojny i pokoju, a dzisiaj są one związane z Ukrainą, będzie rozstrzygać jeden człowiek – głowa państwa rosyjskiego – powiedział w zeszłym tygodniu Władimir Żyrinowski na antenie państwowej telewizji informacyjnej Rossija 24. I dodał, że III wojna światowa to najważniejsza decyzja. Jestem przekonany, że została już podjęta. Będzie stopniowo podawana do wiadomości, by oni się zastanowili, czy chcą znowu spalonej Europy – mówił. Oczywiście Żyrinowski nawet w Rosji ma opinię chama i wariata. Jego wypowiedzi nie można jednak lekceważyć. Kreml co jakiś czas wykorzystuje go do mówienia rzeczy, których ani Putin, ani Ławrow oficjalnie powiedzieć nie mogą – przypomina na łamach „Do Rzeczy” Jacek Przybylski. I zwraca uwagę, że do zamknięcia tego wydania „Do Rzeczy” bezczelnych gróźb Żyrinowskiego nie zdementował ani rzecznik Dumy, ani rzecznik rosyjskiego MSZ, ani sam Putin. Czy to znaczy, że decyzja już zapadła? Więcej – w najnowszym „Do Rzeczy”.

Na łamach „Do Rzeczy” także rozmowa z generałem Romanem Polko. Czy podziela zdanie gen. Waldemara Skrzypczaka, byłego dowódcy wojsk lądowych, że marsz na Warszawę – jeżeli nie mielibyśmy wsparcia ze strony NATO – zająłby Rosjanom trzy, cztery dni. Taki scenariusz oczywiście brzmi realnie, ale media skupiły się tylko na jednym aspekcie wypowiedzi gen. Waldemara Skrzypczaka – na samej szybkości inwazji. Kluczowe pytanie brzmi jednak: Co dalej? – mówi Polko. Jego zdaniem, Rosjanie byliby oczywiście w stanie wkroczyć do Polski, ale nie potrafiliby się utrzymać przez dłuższy czas na naszym terytorium. Jesteśmy zbyt dużym „zwierzęciem” do połknięcia. Moim zdaniem utrzymanie się na naszym terytorium byłoby zbyt dużym wyzwaniem nawet dla takiej potęgi militarnej, jaką jest Rosja. Trzeba sobie też w tym miejscu zadać fundamentalne pytanie: Po co w ogóle Putin miałby coś takiego zrobić? – mówi gen. Polko. Podkreśla, że Rosji na razie nie opłaca się okupowanie nie tylko części Polski, ale także państw bałtyckich. Oznaczałoby to wojnę z NATO i zerwanie stosunków z Zachodem na wszystkich obszarach, co z kolei pociągnęłoby za sobą zbyt potężne straty dla Kremla – zauważa. Rozmowa z generałem Polko – w nowym „Do Rzeczy”.

Czy rok 2014 przypomina panu rok 1914? – pyta z kolei prof. Andrzeja Chwalbę Piotr Zychowicz. To są dwie różne epoki, dwie różne Europy i dwie różne mentalności. W 1914 r. wśród społeczeństw panowało silne przyzwolenie na wojnę. Dzisiaj Zachód wojny zdecydowanie nie chce. Jeżeli istnieje wola konfrontacji, to może tylko w Rosji. Sytuacja przypomina więc raczej tę sprzed II, a nie I wojny światowej – odpowiada historyk. I dodaje, że w 1914 r. naprzeciwko siebie stały dwa potężne bloki o mniej więcej równych potencjałach. W 2014 r. z jednej strony mamy jeden chorobliwie ambitny kraj i jednego chorobliwie ambitnego polityka. Z zaś olbrzymi, rozciągający się po obu stronach Atlantyku sojusz złożony z kilkudziesięciu państw Zachodu. Co nie znaczy, że nie ma pewnych podobieństw. Czas poprzedzający wybuch I wojny światowej to był czas wakacji, zupełnie tak jak teraz. Rolnicy zajmowali się żniwami, ludzie z miast przebywali na letniskach. Panowało całkowite rozprężenie. Europa śledziła wyniki lipcowych wyścigów konnych. Anglicy byli skupieni na dyskusji o autonomii Irlandii, a niemieckie tabloidy informowały ze szczegółami, gdzie na wakacje wypłynął Wilhelm II i kto mu towarzyszył. Francję zajmowała zaś sprawa zabójstwa redaktora naczelnego „Le Figaro”. Zastrzeliła go żona ministra finansów – kreśli obraz lata 1914 prof. Chwalba. Rozmowa – w najnowszym wydaniu tygodnik „Do Rzeczy”.

W „Do Rzeczy” również przymiarka do wyborów samorządowych. Tym razem z punktu widzenia… zasobności kandydatów. Prezydenci wielu miast to krezusi. Podczas urzędowania pomnażają majątek i wpływy. Największym majątkiem spośród rządzących dużymi miastami może się pochwalić Hanna Gronkiewicz-Waltz z PO. Prezydent Warszawy jest rekordzistką w gronie włodarzy. Jej majątek to około 5,5 mln zł – wynika z oświadczenia złożonego w marcu 2014 r. W ostatnim roku przybyło jej 300 tys. zł oszczędności. Z prezydent stolicy konkurować może jej partyjny kolega – Paweł Adamowicz, od 1998 r. prezydent Gdańska. Wartość jego majątku to co najmniej 3,4 mln zł. Władza nierzadko demoralizuje, a rządzący w miarę upływu czasu zaczynają budować swoje polityczne zaplecze, zamiast skupiać się na rozwoju miasta – komentuje te dane dr Andrzej Bukowski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Sceptycznie patrzy na trzecie, czwarte czy piąte kadencje miejskich włodarzy. Tymczasem w miastach rządzonych przez najbogatszych na zmiany się nie zanosi. „Głosowanie na milionerów” – w najnowszym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy”.

Na łamach „Do Rzeczy” także finanse publiczne z innego punktu widzenia. Skarbówka ściga przedsiębiorców. Chociaż przepisy są te same, zmieniono ich interpretację i nalicza się rzekome zaległości do pięciu lat wstecz. Wiele firm upadnie, ale rząd jest zainteresowany tylko krótkofalowym efektem – zastrzykiem gotówki. Zresztą nie tylko w tej dziedzinie – pisze Rafał Ziemkiewicz i przypomina list otwarty do premiera prezesa Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. „Jesteście dla nas gorsi od mafii” – napisał Cezary Kaźmierczak. Te mocne słowa dotyczą podjętej przez urzędy skarbowe akcji egzekwowania od małych przedsiębiorstw rzekomych zaległości za pięć lat wstecz. Sprawa jest w istocie oburzająca: fiskalna ofensywa podjęta przez urzędy skarbowe w ostatnich miesiącach nastąpiła bowiem zupełnie znienacka. Nie zmieniły się żadne przepisy. Nie chodzi też o przedsiębiorców, którzy cokolwiek ukrywali. Po prostu przez ostatnie pięć lat urzędy nie domagały się pewnych danin, a teraz nagle zaczęły stosować inną, niekorzystną dla firm interpretację, i to z żądaniem wyrównania za pięć lat wstecz! – wyjaśnia Ziemkiewicz. I dodaje, że wśród różnych aspektów tej bulwersującej sprawy zwrócić trzeba uwagę zwłaszcza na jeden: przeraźliwą krótkowzroczność rządowej polityki. Komentarz Ziemkiewicza – w nowym „Do Rzeczy”.

Nowy numer „Do Rzeczy” w sprzedaży od poniedziałku, 18 sierpnia 2014. E-wydanie będzie dostępne u dystrybutorów prasy elektronicznej.

Cały wywiad opublikowany jest w 34/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także